Bon żur, maniacy Francji, którzy jeszcze jej nie zwiedzili tak jak i ja. Tym którzy zwiedzili również bon żur.
Typowe le petit dejeuner to dla mnie
tak naprawdę drugie śniadanie. Zwyczajnie nie wyobrażam sobie jeść
po przebudzeniu czegoś innego niż miskę owoców. Tak już mam. Ale
do rzeczy.
Wybija 13:00 czy tam 14:00. Zwykle
wtedy wracam już z zajęć i czuję szaleńczy głód. Do obiadu jeszcze
jakieś 3 godziny a chętnie bym coś przegryzła.
Ogarniam pokój i zapalam zapachowe
świeczki (ostatnio waniliowe, choć chodzą za mną piernikowe.
Gdzie kupić?). W tym czasie parzy się moja pyszna kawa.
Identyczna
jaką pije zawsze mój tata, mocna i z fusami. Dolewam mleka. Żadnego
cukru.
Układam na talerzu dwa croissanty.
Tak, wiem- obrzyr ze mnie.
Włączam cicho Melę Koteluk, a jeśli
chcę poczytać to coś z klasyki. Ostatnio nie odpuszczam
Czajkowskiemu.
Jest tak przyjemnie. Zasiadam w fotelu, chowając się w długim, plecionym swetrze i góralskich skarpetach, zwędzonych
mojemu ojcu.
Wciągam mocny zapach kawy. To chyba on „robi robotę”,
smak jest drugorzędny.
Chwytam za książkę. Bardzo lubię gdy jest
stara, a jeśli w dodatku ma piękną okładkę to kładę na niej swoje łapki. Dorwałam niedawno „Zbójców” Schillera.
Bordowa okładka ze złotym napisem.
Czy tylko ja wącham książki?
Chcę spokojnie zjeść croissanta,
ale niestety przegrywam tę walkę. Pożeram go w okamgnieniu.
Jest
dobrze. Jest spokojnie. Nie ma nikogo. Tylko ja, kawa, okruszki i
zbójcy.
Czterdzieści minut.
Dobrego dnia, Antonina Bananówna
Źródło zdjęcia: internet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz