niedziela, 11 stycznia 2015

Jak naprawiłam zniszczone farbowaniem włosy.



Ostatnio urządziłam moim włosom mały sajgon.
Gorzej się nie da, tadam:
W ciągu jednego miesiąca farowałam je TRZY razy, z czego dwa ostatnie to było rozjaśnianie.
Żeby było śmieszniej, zaczęłam prawie codziennie używać prostownicy. Ależ oczwiście, że bez produktów termoochronnych. Pooo co. Najlepsze jest to, że prostownica była dla mnie nowością, dopiero się uczyłam co i jak i zwyczajnie popaliłam sobie nią włosy, a szczególnie grzywkę. Wszystko przez jutuba i chęć zrobienia sobie fal. 
Jednak zamiast fal miałam pustynie.
Suchą, rozdwajającą się, kruszącą pustynie.
Normalnie nie farbowałabym ich tyle razy, ale za pierwszym  (u fryzjera!) wyszły siwe, za drugim razem zielone, a za trzecim rudawe na czubku, ale reszta w miarę ok- po prostu szaro-buro-szczurze. To i tak sukces.
Po paru myciach kolor doszedł do siebie i nawet mi się podoba. Taki tam naturalny, ciemny blond.
Ale stan moich włosów wołał o pomste do nieba.
Jako, że nigdy o włosy specjalnie nie dbałam, bo były błyszczące same z siebie to teraz musiałam zacząć. A właściwie,  nauczyć się jak to działa.
Akcję regeneracji wzięłam dość na serio, bo ustaliłam sobie, że na początku lutego chcę rozjaśnić kłaczki. Mniej więcej od miesiąca kuruje moje włosy i został mi jeszcze kolejny miesiąc, by doprowadzić je do zdrowego stanu.
Już teraz widzę spektakularne efekty.
Dobra, do rzeczy. Jak zregenerowałam sierść na głowie ;) :


Mieszałam w garnuszku oliwę z oliwek (banalne, a najlepsze), organiczne, nierafinowane masło shea i sok z połówki cytryny. Podgrzewałam pół minuty.To wszystko wklepywałam we włosy oraz skalp. Turban na głowe i zapominałam o wszystkim na godzinę lub dwie. 
Czasami włosy w ręczniku podsuszałam suszarką lub (wersja dla leniwych) siadałam przy kaloryferze z herbatą i sernikem :). Ważne, by było ciepełko.
Po godzinie upewniałam się czy włosy wchłonęły miksturę.
Jeśli już nic z nich nie kapało to przygotowywałam sobie powtórkę z rozrywki, czyli znowu podgrzewałam kolejną porcję mikstury i znowu wmasowywałam w głowę.
Robiłam tak jeszcze ze 2 razy i szłam spać w turbanie.
Rano oczywiście mycie. Sporo odżywki do spłukiwania a potem jeszcze odżywka z silikonami do zabezpieczenia końcówek (niby do spłukiwania, ale ja ją zostawiałam).
I robiłam to przez miesiąc, dzień w dzień, na dłuzej lub krócej, ale zawsze.
Ponadto, 2 razy w tygodniu robiłam sobie hiper super maskę.
Tzn. 3 żółtka, parę kropel olejku rycynowego i oliwa z oliwek (olej rycynowy musi być zmieszany  z innym olejem). Wcierałam to we włosy i chodziłam ok. 2 h.
Po tym czasie niewielką ilość nafty kosmetycznej z wit. E (do kupienia w aptekach) nakładałam na zastygniętą już maseczkę. Nafta sama w sobie nie ma wartości odżywczych ale jej zadaniem jest "przytrzymanie" tego co już wcześniej zostało nałożone na włosy. Daje niesamowity efekt lejących się, sypkich, błyszczących włosów. Po max. 20 minutach wszystko było porządnie zmywane.
Jakimś cudem, te włosy już nie wyglądają źle. Wyglądają po prostu normalnie, całkiem zdrowo.

Teraz, po miesiącu, zmieniam trochę system dbania ze względu na brak czasu na mycie rano. Poza tym, nie potrzebują już tak częstych masek.
Zwykle nakładam samo masło shea na kilka godzin, ale już nie codziennie, bo chcę jednak myć włosy co dwa dni. Jednak zmieniłam samą metodę mycia, najpierw nakładam odżywkę na całą długość włosów, potem ją delikatnie, niezbyt dokładnie zmywam i myję tylko skórę głowy szamponem. Szampon nie dotyka reszty włosów.
Myję je odżywką :). 
Suszę tylko zimnym powietrzem, nie targam włosów przy czesaniu i nie chodzę spać z mokrymi.
Raz w tygodniu zakończę mycie płukanką z rumianku.
I tyle :).
Sporo pracy, ale uratowałam kłaki przed ścięciem. Nie odpuszczę :).

Podsumowując:
- o włosy dbam codziennie
- codzienne olejowanie oliwą z oliwek i masłem shea
- kilkakrotne olejowanie głowy podczas jednego dnia
- maska z żółtka i oleju rycynowego 2x w tygodniu
- nafta kosmetyczna
- mycie włosów składa się z nałożenia odżywki spłukania, umycia skalpu szamponem, umycia włosów   odżywką, nałożenia silikonów na końcówki
- grzebień wygrywa ze szczotką, prostownica leży nieużywana, suszę zimnym nawiewem

Mam nadzieję, że się komuś przyda. Może żmudne, ale efekty są. I może kiedyś będę miała włosy jak te babeczki ze zdjęć, hie hie.

Powodzenia w ratowaniu upierzenia,
Antonina Bananówna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz